Budowę domu bez pozwolenia wprowadziła koalicja PO-PSL w 2015 roku. Według ambitnych założeń z możliwości ułatwionego postępowania miało korzystać 30 tys. inwestorów rocznie. W rzeczywistości robi tak zaledwie parę tysięcy osób rocznie. Dlaczego?
domiporta.pl
W teorii pomysł budowy domu bez pozwolenia (jedynie na podstawie zgłoszenia) wydaje się strzałem w dziesiątkę. Brak sztywnych ram prawnych i krótszy czas załatwiania formalności przemawiają za takim rozwiązaniem. W praktyce decyduje się na to tylko kilka-kilkanaście procent inwestorów rocznie.
Budowa domu na podstawie zgłoszenia
Uproszczony model załatwienia formalności przy budowie domu został wprowadzony w połowie 2015 roku. Według niego inwestor jedynie zgłasza budowę domu i nie musi najpierw uzyskać pozwolenia. Uzyskanie pozwolenia na budowę jest czasochłonne i inwestor musi zebrać pokaźną liczbę wymaganych dokumentów. Przed rozpoczęciem budowy musi posiadać przynajmniej decyzję o warunkach zabudowy (tzw. WZ-tkę), mapę do celów projektowych, projekt budynku oraz decyzje o przyłączach. A to tylko najważniejsze z dokumentów, jakie należy zebrać.
Uproszczenie procedur sprawia, że inwestor nie musi czekać na pozytywną decyzję urzędników. Składa jedynie zgłoszenie rozpoczęcia budowy i jeżeli przez 30 dni urząd nie zgłosi zastrzeżeń do projektu, to można rozpoczynać.
Od samego początku rozwiązanie nie cieszy się jednak zbyt wielką popularnością. Jak podaje oficjalnie Główny Urząd Nadzoru Budowlanego (GUNB), w całym 2015 roku zgłoszono jedynie 5302 domów wybudowanych według uproszczonej procedury. W 2017 roku było ich jeszcze mniej, bo zaledwie 3303.
Ostatnie dane udostępnione przez GUNB dotyczą pierwszego półrocza 2019 roku. We wspomnianym okresie budowę domu jednorodzinnego zgłoszono zaledwie 924 razy. Warto zaznaczyć, że w tym samym czasie, wydano aż 55 744 pozwoleń na budowę.
Widać, że inwestorzy raczej unikają uproszczonej drogi do uzyskania możliwości budowy domu. Dlaczego?
Niby proste, ale jednak nie
Jak się okazuje, inwestorzy prywatni nie ufają do końca urzędniczym mechanizmom i wolą poświęcić więcej czasu na zgromadzenie pełnej dokumentacji i otrzymanie pozwolenia na budowę, niż ryzykować z samym zgłoszeniem budowy.
Jednym z problemów zgłoszeń budowy jest fakt, że urzędnicy nadal posiadają prawo do kontroli budowy i w skrajnych przypadkach mogą nawet wydać decyzję o rozbiórce budynku (często jeszcze niewykonanego do końca). Nie trzeba dodawać, że dla każdego inwestora taki wyrok to katastrofa. Wydane pozwolenie na budowę ogranicza takie ryzyko.
Ponadto, inwestorzy, którzy w czasie budowy chcą wprowadzić poprawki do zgłoszonego już projektu, muszą ponownie przygotować zgłoszenie. To każdorazowo trzydzieści dni przestoju na budowie, na co, nie każdy może sobie pozwolić. Dzieje się tak, ponieważ w trakcie rozpatrywania zgłoszenia prace nie mogą być kontynuowane.
Eksperci zwracają również uwagę na niektóre nieścisłości w przepisach. Problematycznym zapisem jest określenie obszaru oddziaływania obiektu (domu). – Przez obszar oddziaływania należy rozumieć teren wyznaczony w otoczeniu obiektu budowlanego na podstawie przepisów odrębnych wprowadzających związane z tym obiektem ograniczenia w zagospodarowaniu, w tym zabudowy tego terenu – tłumaczy w serwisie biznes.interia.pl, ekspert Bartłomiej Kuźniar.
Problem polega na tym, że określenie wspomnianego obszaru jest opisane w odrębnych przepisach zawierających się w kilkunastu aktach, kilkudziesięciu regulacjach, ustawach i aktach wykonawczych.
Wszystko to powoduje, że teoretycznie najłatwiejsze rozwiązanie jest w praktyce dużo trudniejsze niż dotychczasowa ścieżka postępowania.
Źródło: biznes.interia.pl
Autor:Bartłomiej Baranowski
Źródło patrz LINK
Artykuł pochodzi z portalu